środa, 9 lipca 2014

Anegdotki z praktyk cz. 1, czyli o tym jak 'wkroczyłem' w świat pracy zawodowej

Tak zebrało mi się na wspominki i sięgnąłem pamięcią do czasów praktyk zawodowych. I w sumie pomyślałem, że a nuż kogoś one rozbawią, więc postanowiłem się nimi podzielić z moimi czytelnikami (o ile w ogóle posiadam stałych czytelników...)

Luty 2013, tuż po feriach zimowych. Ja i jeszcze dwóch quasi-informatyków udajemy się na Komendę Powiatową Policji. Tego dnia mieliśmy zacząć praktyki zawodowe w tymże oto ośrodku wątpliwego prawa i niewątpliwego prawictwa...

Nie wiem, czy każda komenda wygląda tak samo i czy w ogóle jakąkolwiek odwiedziliście, więc tłumaczę jak to wygląda na naszym zadupiu: po wejściu przez drzwi frontowe wita nas poczekalnia, kibel dla interesantów (z którego pracownicy nie polecają korzystać) i kolejna para drzwi, za którymi ciągnie się korytarz z wejściami do biur. Po lewej stronie jest stróżówka, gdzie czujna grupa śpiących ludzi za biurkiem sprawdza, jaki masz interes i decyduje, czy cię wpuścić do środka.
Tak więc wchodzimy na komendę. Ze stróżówki wyłonił się Napakowany Inaczej i głosem chłodnym niczym łysy mamut spytał, po co przyszliśmy.
– No... my tutaj na praktyki... – wyjąkaliśmy. Napakowany Inaczej ze zdziwieniem otworzył nam drzwi i zaprowadził na piętro do kierowniczki odpowiedzialnej za przyjmowanie praktykantów. Okazało się, że nic na temat naszych praktyk nie wiedzieli i się nie przygotowali, zatem kazali nam wrócić jutro.
Świetnie. Jeszcze nie zaczęliśmy tam pracować, a już się zaczęły szopki. Coś czułem, że to będą niezapomniane praktyki

Następnego dnia wróciliśmy na komendę. Napakowany Inaczej już kojarzył nas z wczoraj, więc przynajmniej tym razem uniknęliśmy z jego strony podejrzeń o gwałt zbiorowy, handel żywym towarem i dopuszczenie Tuska do władzy. Udaliśmy się zatem na z góry upatrzoną pozycję, tj. krzesła przed biurem p. kierownik. Tam nas poinformowano, że nasz opiekun powinien się zaraz nami zająć. Tak więc siedzimy tak na tych krzesłach i czekamy na wejście smoka. Wtem podchodzi do nas jakiś trep. «Czyżby to miał być nasz opiekun?»
– Panowie tutaj na przesłuchanie?
– Nie, jesteśmy praktykantami – Adam, kolega przed fachem, odparł skonsternowany. Trep wybąknął w odpowiedzi jedynie krótkie "Aha" i poszedł dalej jak gdyby nigdy nic.
Kilka chwil i dwa momenty później przybył nasz opiekun — podobny do agenta Hanka Schradera z "Breaking Bad", tak na marginesie — po to, by oznajmić nam, że mamy jeszcze poczekać, gdyż musi nam zorganizować jakieś zajęcie. Tak więc, czekamy kolejne dwa odcinki Dr. House'a, łącznie z przerwą na reklamy.
Wreszcie opiekun wrócił z misji. Adama zagonił do organizacji naszego nowego 'stanowiska pracy', a dla mnie z Wojtkiem przygotował coś specjalnego. Zaprowadził nas do piwnicy znajdującej się na tyłach budynku. Tam poznaliśmy byłego milicjanta – trepa Czesława. Naszym zadaniem na tę chwilę było przepiłowanie masztu radiowego, aby można go było zeskładować. Nie powiem, zajęcie iście związane z pracą informatyka :D Żeby było śmieszniej, dostaliśmy do tego zadania brzeszczot – jeden na dwóch. A początkowo dzieła przepołowienia masztu dokonywaliśmy na zewnątrz – na mrozie.

Po uporaniu się z masztem wróciliśmy do biura, w którym mieliśmy urzędować przez następne trzy tygodnie. Ale o tym w następnej części anegdotek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz